„Gryzienie stali”. Kolonia Wileńska 7 lipca 1944 r.
Sanitariuszka Armii Krajowej z Kolonii Wileńskiej Halina Trębicka-Górska „Hanka” postawiła swego czasu zasadne pytanie: „Czy historia ma milczeć i przejść do porządku dziennego, że popełniony przez dowódcę błąd kosztował życie ponad 40 chłopaków w samej Kolonii i tuż obok? Mamy milczeć, że musiał powstać cmentarz? Aż cmentarz?”.
Kolonia Wileńska, do której w nocy z 6 na 7 lipca 1944 r. dotarli żołnierze 3. Brygady Wileńskiej AK por. Gracjana Froga „Szczerbca”, stawała się w tym czasie miejscowością frontową. Osada ta powstała jako osiedle kolejarzy z Nowej Wilejki i Wilna, stąd też stosowana była niekiedy nazwa Kolonia Kolejowa, leżało między Nową Wilejką i dzielnicą Rossa. Dzieliło się na Kolonię Górną (z większością osiedla) i Dolną (z przystankiem kolejowym).
Pierwsze umocnienia ziemne i drewniane bunkry Niemcy zaczęli stawiać w okolicach przystanku już na początku stycznia 1944 r. Jednocześnie siłami mieszkańców oczyścili pasy przyległe do torów z drzewostanu i zarośli, aby mieć dobrą widoczność i właściwe pole ostrzału. Był to obszar bardzo trudny do atakowania tylko przez piechotę bez wparcia broni ciężkiej. Dalej, za torami, szła główna linia obrony dzielnicy wschodniej, w tym Belmontu. Poprzedzona była na przedmieściach dość chaotycznie zbudowanymi rowami łącznikowymi, niekiedy też okopanymi lub umocnionymi drewnem i workami z piaskiem stanowiskami karabinów maszynowych.
Gdy „Trójka” stanęła w nocy z 6 na 7 lipca w Kolonii Górnej, nic nie wskazywało, że szturmowcy por. „Szczerbca” będą walczyć tutaj w boju spotkaniowym ze znakomicie uzbrojoną niemiecką kompanią.
„Partyzanci cały czas prowadzą akcje dywersyjne”
Skąd wzięli się saperzy Wehrmachtu na stacji w Kolonii Wileńskiej, poznać można z zapisów w ich dzienniku bojowym. „5 lipca. Mickuny [koło Nowej Wilejki]. Burza, lekkie ochłodzenie. Dowódca 391. Dywizji Osłonowej gen. [Albrecht Baron Digeon] von Monteton wydał o godzinie 12.00 dla stacji Łyntupy rozkaz przeprowadzenia akcji zaporowej. Stosownie do sytuacji zniszczono tory kolejowe aż do Podbrodzia, na co Pz3 wydał dodatkowy rozkaz. O godzinie 20.25 wjeżdżamy do Podbrodzia. Ponieważ stacja jest całkowicie opuszczona, zaś kompania zużyła już całą amunicję, pociąg zaporowy kontynuuje jazdę w kierunku Nowej Wilejki. Por. Bull melduje telefonicznie ze stacji Mickuny mjr. Sontagowi przybycie kompanii. Niszczenie odcinka Postawy – Podbrodzie przeprowadzono w wielkim pośpiechu, głównie dlatego, że na wschód od Łyntup w kilka minut po wysadzeniu mostu, Rosjanie przebili się aż do linii kolejowej […]. 6 lipca Nowa Wilejka. Słonecznie, parno. O godzinie 10.40 pociąg zaporowy może kontynuować jazdę ze stacji Mickuny do Nowej Wilejki. Korek na tym węźle kolejowym jest niesamowity. Reichsbahn ewakuuje cały tabor z rejonu Homel, Mińsk, Mołodeczno. Dniem i nocą, jak okiem sięgnąć, jadą pociągi na zachód. Posuwają się powoli, ponieważ wszystkie stacje są zakorkowane, a na trasie partyzanci cały czas prowadzą akcje dywersyjne”.
Tak więc 6 lipca w godzinach popołudniowych, według różnych relacji między godz. 16.10 a 18.00, saperski pociąg towarowy z wagonem osobowym (oficerskim) przywiózł na stację Kolonia Wileńska kompanię zaporową 391. Dywizji Osłonowej przybyłą z Nowej Wilejki. Był to skład sapersko-remontowy służący do naprawy torów (zrywanych przez partyzantów) i niszczenia torowisk w czasie odwrotu. Ta ostatnia funkcja ze względu na brak maszyny niszczącej nie była już wykonywana. Załoga uzbrojona była w karabiny, granaty, pistolety i karabiny maszynowe, granatnik.
Wspomniana „Hanka”, obserwująca ten pociąg najpierw z bliska, potem w trakcie walki ze wzgórza pod lasem, tak scharakteryzowała skład: „Pociąg manewrować zaczął dopiero pod koniec walki. Zobaczyłam, że składał się z różnych wagonów, także krytych towarowych, jak i lor [odkrytych], dość wysoko obłożonych [workami z piaskiem]. Za parowozem były dwa wagony towarowe. Takie, jak przedwojenne polskie”. Załoga była dobrze przygotowana na ataki partyzantów.
„Niemiecki strzelec wyborowy trafił go w samo serce”
Szturmowcy „Trójki”, idąc w ciemnościach nocy z Kolonii Górnej, tyralierą w dół wśród drzew, bez szperaczy, zanim doszło do otworzenia ognia, prawie że zderzyli się z tym pociągiem. Skład zionął wówczas bronią maszynową w twarze zaskoczonych takim rozwojem sytuacji podkomendnych ppor. Romualda Rajsa „Burego”, por. Wiktora Jagody „Brzozy” i ppor. Jana Kasprzyckiego „Joego”.
Olgierd Christa „Noc” napisał: „7 lipca około godziny 2.00 w nocy […] kompanie zaczęły schodzić ze wzgórz w kierunku torów. Były w odległości kilkuset metrów od linii kolejowej, gdy zaalarmowane ubezpieczenia Wehrmachtu otworzyły ogień. Spowodował on regularne natarcie mające na celu wywalczenie przejścia przez Wilenkę w kierunku Francuskiego Młyna i na Belmont. Z nacierających dziesięciu plutonów pierwszego rzutu pięć przeszło przez tory bez walki. Natomiast 3. kompania »Joego« i 2. pluton kompanii »Brzozy« natrafiły na zdeterminowaną obronę nieprzyjaciela. Pluton cekaemów [pchor. Władysława Masiulańca „Robaka”] z drugiego rzutu włączył się natychmiast do walki prowadzonej na małą odległość umożliwiającą użycie granatów ręcznych”.
Henryk Konopacki „Soplica” tak zapamiętał te chwile: „Odcinek toru kolejowego atakowany przez moją drużynę wypadł między przejazdem (po prawej stronie) a stacją kolejową (po lewej). Mniej więcej pośrodku stojącego na torze pociągu. Do toru kolejowego, ściślej do rowu biegnącego równolegle, drużyna dotarła bez strat. Rów od strony torów miał dość wysoką skarpę”.
Z kolei Henryk Siemaszko „Dłuższy” tak zapamiętał ten frontalny atak: „Pierwszy runął w dół kompanijny [por. Wiktor Jagoda] »Brzoza« z 1. plutonem [Władysława Markowskiego] »Dżumby«. Z prawa zbiegał na dół 2. pluton [Tadeusza Kuberskiego] »Wyrwy«, z lewa ja – »Dłuższy« – pchnąłem naprzód 3. pluton. W dole przeszliśmy ogród [Karola] Mozera i utknęliśmy w rowie tuż przed peronem ogrodzonym płotem z drutu kolczastego, na którym już wisiał zabity drużynowy [Józef Cyr] »Zjawa« z kompanii [ppor. Jana Kasprzyckiego] »Joego« (…). Harcerze z 3. kompanii stracili drużynowego [kaprala N.N.] »Środę«, ranni zostali [Witold Zaborowski] »Saper« i [N.N.] «Kajtek». [Mirosław Kaczyński] »Mirek« zastąpił zabitego dowódcę [plutonu] cekaemów [Władysława Masiulańca] »Robaka«. Celowniczy [NN] »Agrafka« też zginął. Zastąpił go [Józef Jurszo] »Azot«, który też zginął. »Barabasz« padł ugodzony kulą w serce w momencie, gdy [Olgierd Christa] »Noc« podawał mu magazynek do MP-i. Miałem przy sobie lewoskrzydłową 1. drużynę [Wiktora Kierkucia] »Nosala« z moim bratem [Leonardem Siemaszko] »Długim«, pierwszym sekcyjnym. 2. drużynę środkową prowadził [Henryk Konopacki] »Soplica«. 3. drużyna prawoskrzydłową dowodził [Zbigniew Giecewicz] »Kniaź«, który był na prawo poza pociągiem i obchodził skład od tyłu. »Soplica« siedząc na dnie rowu i trzymając głową na kolanach zobaczył swojego pierwszego sekcyjnego [Romana Jankiewicza] »Unkasa«, podnoszącego się z dna rowu z rozwaloną głową, ale z erkaemem w rękach. [NN] »Wrzos«, amunicyjny, zabrał rannemu erkaem, podniósł się i natychmiast padł na wznak ugodzony kulą. »Soplica« woła kilku cywilów, by pomogli rannemu »Unkasowi«. Rzuca na pociąg ostatni granat i zaczyna z drużyną pociąg obchodzić od tyłu. Poderwałem drużynę »Nosala« do ataku na wprost i usiłowałem przejść przez kolczasty płot obok trupa »Zjawy«, ale Roman Drutel »Komar«, mój kompan od bridge’a z Wołokumpi bezceremonialnie ściągnął mnie do zbawczego rowu, krzycząc, że w kilku rady nie damy Niemcom. »Kniaź« przysłał gońca, informując, że on ze swoją drużyną i »Soplica» ze swoją dotarli do »Szczerbca« na Belmoncie. Tam były tylko dwie niepełne kompanie, »Burego« z dwoma plutonami [Mariana Korejwy] »Milimetra« i [Edwarda Szostaka] »Silnika«, do których włączono resztę partyzantów »Soplicy« i [Zbigniewa Giecewicza] »Kniazia« bez plutonu [Franciszka Gradziewicza] »Bosego«, któremu »Szczerbiec« polecił nawiązać kontakt z oddziałami sowieckimi działającymi po drugiej stronie traktu [Króla Stefana] Batorego, tj. na północ od Belmontu. Druga niepełna to kompania »Brzozy« z dwoma plutonami, »Dżumby« i »Wyrwy«, bez mojego plutonu. Wobec takiej sytuacji cofnąłem się z drużyną »Nosala« o 50 m do ogrodu [Karola] Mozera i maszerowałem w kierunku Wilna wzdłuż torów kolejowych. Przeszliśmy obok drogi, gdzie zginął [Henryk Iwaszkiewicz] »Ojciec« ze swymi poległymi partyzantami i dostaliśmy z prawa silny ostrzał poprzez łąkę z tego pociągu, ale tam osłoniętego gęstą zasłoną ze świerków […]. Szliśmy w stronę Wilna bardzo pochyleni, żeby się w miarę osłaniać przed ostrzałem, bo droga była prawie na tym samym poziomie, co łąka. Mój brat, Leonard Siemaszko »Długi«, wyprostował się […]. Zaczął nas osłaniać szeregiem strzałów ze swojego karabinu. Niemiecki strzelec wyborowy trafił go w samo serce. Osunął się na drogę, która miała zaprowadzić go do Wilna, do jego rodzinnego domu i matki. Pochyliłem się nad nim. Rozpiąłem mundur. Przyłożyłem ucho do małej ranki. »Żyje!«, krzyknąłem. »Nie«, ktoś powiedział. »Słyszysz swój własny puls!«. Wzięliśmy »Długiego« na ramiona. Cofnęliśmy się w stronę ogrodu [Karola] Mozera i podeszliśmy w górę do pierwszej wilii w Kolonii Kolejowej. Był to dom Kozakiewicza. Obiecał załatwić pochówek. Zapytał o personalia. Słysząc odpowiedź oświadczył, że jest dobrym znajomym naszego ojca [Leonarda seniora]”.
„Tragiczny w skutkach błąd w sztuce”
Nocna walka pozycyjna trwała w Kolonii Wileńskiej około trzech godzin. W dzienniku bojowym kompanii zaporowej Wehrmachtu figuruje zapis: „7 lipca od godziny 2.30 do godziny 5.10 [nad ranem] kompania znajduje się kilometr przed Wilnem i stacza ciężki pojedynek ogniowy z partyzantami, którzy dużymi siłami nacierają od północy i południa. Z przygotowanych po obu stronach toru stanowisk nasze karabiny maszynowe zadają ciężkie straty nieprzyjacielowi, wskutek czego wycofuje się on o świcie”.
Z powyższego zapisu wynika jednoznacznie, podobnie, jak z relacji „Hanki”, że w momencie schodzenia żołnierzy 3. Brygady ze wzgórz na stację, pociąg stał już na torach, a nie dopiero nadjechał, jak podają niektóre relacje weteranów. Skład ten stał na przystanku i prowadził ostrzał wzgórz między osiedlem dolnym a górnym do czasu, kiedy dowódca stwierdził, że dalszy postój zagraża bezpieczeństwu załogi. Do tego czasu Niemcy widzieli, iż pod ich zmasowanym ogniem atakujący nie są w stanie podejść tak blisko składu, aby podjąć próbę zajęcia szturmem wagonów i doprowadzenia do walki wewnątrz już na bliską odległość. Siły polskie, zarówno pod względem uzbrojenia, zapasów amunicji, jak i liczby żołnierzy, były do tego zbyt słabe.
Przełom nastąpił nad ranem. Pociąg odjechał ze stacji w kierunku Wilna wczesnym rankiem w momencie, gdy polscy szturmowcy zaczęli wdzierać się do ostatniego wagonu. Wtedy było już zupełnie jasno i zarówno atakujący, jak i broniący się, z bliskiej odległości byli dobrze widoczni. Pociąg, pokiereszowany odłamkami granatów i pociskami karabinowymi, dojechał do Landwarowa.
W dzienniku działań bojowych kompanii zaporowej Wehrmachtu zapisano: „W czasie walki obronnej [w Kolonii Wileńskiej] zranieni zostali starsi kaprale Albrecht i Kreis oraz kapral Klemke. Przekazano ich do punktu sanitarnego. Szef kompanii i sierżant Mehling odnieśli rany lekkie i mogli pozostać w kompanii. Wskutek trafienia przez pocisk z granatnika został ciężko uszkodzony silnik samochodu ciężarowego starszego kaprala Rűstera. O godzinie 5.30 pociąg kontynuuje jazdę przez Wilno do stacji Landawarów, gdzie przybył o godzinie 12.00”.
Trzech kontuzjowanych niezdolnych do dalszej służby i dwóch lekko rannych Niemców opatrzonych w składzie przy śmierci kilkunastu żołnierzy „Trójki”, w tym młodszych dowódców, nie było stratami dużymi. To strona polska poniosła tutaj straty niewspółmierne do osiągnięć taktycznych. Niemiecki komendant Wilna gen. Gerhard Poel zapisał w swoim dzienniku bojowym pod datą 7 lipca: „O świcie natarły polskie bandy w sile kilkuset ludzi każda w kierunki [wsi] Góry i na wschód od Belmontu (na odcinku od 116 do 128 węzła obrony). Zostały odparte. Ich głębiej położone stanowiska wyjściowe do natarcia zostały ostrzelane celnym ogniem artylerii i moździerzy”.
Szturmowiec Franciszek Gradziewicz „Bosy” w swojej relacji zawarł taką refleksję: „W walce z pociągiem straciliśmy najlepszych swoich żołnierzy. Zginęli tutaj najbardziej bojowi partyzanci, wykazując się niezwykłą odwagą i poświęceniem: Leonard Siemaszko »Długi«, Henryk Iwaszkiewicz »Ojciec«, Władysław Łukaszewicz »Barabasz«, Jan Korzeniowski »Longin«, [NN] »Serce« (cichy chłopak, nikomu bliżej nieznany) i wielu innych”.
Zasadne jest więc dzisiaj przypomnienie w tym miejscu stosownych pytań zadanych na łamach „Biuletynu Informacyjnego” AK w 1994 r. przez sanitariuszkę Halinę Trębicką-Górską i kedywiaka por. Jerzego Urbankiewicza. „Hanka” napisała: „Czy w ogóle może być racjonalne wytłumaczenie tego ataku na pociąg? Gdzie byli zwiadowcy? Stojący na torach pociąg był zaskoczeniem dla naszych żołnierzy, którzy mieli przez Młyn Francuski przedostać się na Belmont. Jeśli ten pociąg już tam był, można było go obejść niepostrzeżenie, jak to zrobiły niektóre oddziały. Obejść można było zarówno z przodu, jak z tyłu (noc i bliski zakręt torów zarówno w kierunku Nowej Wilejki, jak i Wilna). Zamiar zdobycia broni w walce z pociągiem był po prostu nierealny. Zwłaszcza, że wielu chłopców dopiero dołączyło do oddziału. Atak ten, który okazał się ostatnim (a dla niektórych pierwszym) dla tylu chłopców, był poważnym błędem w sztuce […]. Nikt nie odejmie chwały »Szczerbcowi« i jego żołnierzom, ale uważam, że należy wnikliwie przeanalizować ten tragiczny w skutkach błąd w sztuce. Za drogo nas kosztował”.
Zabrakło tutaj u dowódców kompanii i plutonów przewidywania sytuacji taktycznej. Znali przecież ten teren. Wiedzieli, że w osiedlu kolejarzy znajduje się stacja i biegnie torowisko. Na takim szlaku komunikacyjnym mógł pojawić się zarówno pociąg saperski, jak i drezyny z bronią maszynową czy też cysterny z paliwem stanowiące zasadzki na atakujących. Nie zostali wysłani przed szturmowcami zwiadowcy. Zabrakło szperaczy idących przodem. Brygada nacierała, a właściwie pchała się na przeciwnika, tyralierą. Jakby to była obława w lesie na bolszewików. Spotkany na drodze nieprzyjaciel okazał się tym razem znacznie groźniejszy. Doświadczeni w walkach frontowcy Wehrmachtu na kilka godzin zatrzymali marsz „Trójki” na Wilno.
„Jurek” również trafnie podsumował ten katastrofalny w skutkach atak na umocniony skład saperski Wehrmachtu: „Oddając należne uznanie dzielnej 3. Brygadzie, należy poradzić [weteranom i historykom], aby potraktowali poważnie informacje Haliny Trębickiej-Górskiej. Do spisywania historii tej brygady przystępują bowiem nierzadko amatorzy przedstawiający atak na pociąg jako fragment dramatycznej walki, a mimochodem piszą, że tylko drużyny, które dokonały rozpoznania, ominęły pociąg i bez strat poszły w nakazanym kierunku na Francuski Młyn. Może więc… gryzienie stali należy uznać za błąd w dowodzeniu na szczeblu atakującego plutonu, a nie bohaterstwo?”
Autor:Tomasz Balbus
Źródło: Kurier Wileński