Jak ochronić dysydenta
„Tomasz Szmydt (ur. 27 kwietnia 1970 w Białymstoku) – polski dysydent” – tymi słowami rozpoczyna się notatka w rosyjskojęzycznej Wikipedii. Przyzwyczailiśmy się do tego, że słowo „dysydent” oznacza dziś człowieka przeciwstawiającego się panującej władzy, a przede wszystkim represjonowanego z tego powodu. Co więcej, otoczyliśmy szacunkiem tych dysydentów, którzy z ogromnym poświęceniem walczyli z ustrojem komunistycznym, dlatego też możemy mieć problem ze zestawieniem w jednym zdaniu tego terminu i nazwiska polskiego sędziego, który zbiegł na Białoruś i podejrzewany jest o szpiegostwo na rzecz Mińska i Moskwy. Jeśli jednak chcemy rozwiać wątpliwości, czy istnieje tu jakaś sprzeczność, wystarczy zajrzeć na białoruskie i rosyjskie strony. Tam szybko przekonamy się, jak wielkie zagrożenie czyhało w Polsce na pana Szmydta i jak wielką rozwagą i patriotyzmem wykazał się on uciekając z kraju i głosząc prawdy objawione.
Jego główną tezą jest ta o rozdźwięku między zmanipulowanymi rządzącymi a świadomym społeczeństwem. Na wiele sposobów podkreśla, że „Coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć, że polityka prowadzona przez władze powoduje problemy gospodarcze. Oddzielenie od Białorusi i Rosji stwarza problemy nie tylko dla Polski, ale także dla innych krajów zachodnich, w tym Niemiec”, na czym zarabiają Amerykanie. Wypowiedź tę uwiarygodnia stwierdzeniem, że sam miał godziwą pensję, ale inni, zwłaszcza ci, którzy prowadzą małe firmy, borykają się z wieloma problemami. Zmuszeni są je zamknąć, zostają z długami, co niejednokrotnie prowadzi do desperackich kroków. Historie samobójstw wśród znajomych sędziego są tego najlepszym dowodem. Oczywiście, nie dotyczy to zachodnich koncernów działających w Polsce, a to dlatego, że „prawa są pisane specjalnie dla nich”.
Wiele osób nie zgadza się z takimi praktykami, ale wiele jest ogłupionych przez amerykańskie media, kształtujące przekaz w Polsce. Dodać należy, że „w Stanach Zjednoczonych głównymi mediami kierują byli urzędnicy wywiadu”, propaganda ta służy więc wyraźnie jednej grupie interesów. Niestety, brakuje innych, w domyśle obiektywnych źródeł informacji, gdyż „w Polsce zablokowane są strony mediów rosyjskich i białoruskich”. Tymczasem „opinię na temat tego, co naprawdę się dzieje” można sobie wyrobić tylko czytając Telegramu oraz rosyjskich i białoruskich blogerów. Sam sędzia naczytał się ich najwyraźniej tak bardzo, że teraz nie marzy o niczym innym, jak tylko o tym, by zostać i pracować na Białorusi, pochylić się nad normalizacją stosunków między tym krajem, a Polską.
Rosnącej świadomości Polaków dowodzi też zmiana stosunku do Ukraińców. Mimo, iż na początku Specjalnej Operacji Wojskowej pomagano im, to z czasem ludzie „zrozumieli, że Ukraińcy nie chcą walczyć, że teraz uciekają przed totalitarnym rządem”. Na ulicach widać bardzo bogatych uchodźców, podróżujących drogimi samochodami, bawiących się w dyskotekach, a ukraiński biznes stał się zagrożeniem polskich przedsiębiorców, co budzi zrozumiałe protesty.
Wojna w Ukrainie ma też dla Polaków swój tragiczny wymiar, o czym nikt oficjalnie nie mówi. Ale wystarczy zerknąć na portale społecznościowe, by dowiedzieć się „z pierwszej ręki” o rzeczywistych stratach polskich najemników, z których 90% „wróciło do ojczyzny w trumnach. Ofiar zresztą może być niedługo więcej, gdyż polski opozycjonista na emigracji prognozuje „wprowadzenie na terytorium Ukrainy sił zbrojnych jednego lub kilku krajów NATO”. Będzie to zależne od sukcesów Rosji na froncie, a zdobycie Odessy lub konsolidacja sił rosyjskich wzdłuż Dniepru mogą stać się impulsem do zaangażowania w konflikt Polski i państw bałtyckich.
Jedyną nadzieją dla pokoju może być tylko sprzeciw obywateli dla ingerencji w sprawy sąsiadów, bo i na tym polu istnieją rozbieżności na linii naród – władza. Dowodem jest wsparcie polskiego rządu dla prób zamachu stanu na Białorusi. Przekazywane są na ten cel pieniądze, zapewnia się mieszkania dla działaczy antybiałoruskich i dostęp do mediów, „jednak efekt jest niewielki”. Głównie dlatego, że „zwykłych Polaków w ogóle to nie obchodzi”, jak podkreśla sędzia.
Szmydt, w przeciwieństwie do zastraszonej większości narodu, otwarcie sprzeciwiał się działaniom polskiego rządu, co wzbudziło zainteresowanie służb specjalnych, które sfabrykowały przeciw niemu dowody w fikcyjnej sprawie. Jako człowiek prześladowany „z powodu niezależnej pozycji politycznej” został wreszcie „zmuszony do opuszczenia Polski” i poszukał schronienia na Białorusi. Zrobił to dlatego, że wysoko ceni sobie wszystko, co Łukaszenka robi dla pokoju. Jego postawy niestety nie rozumieją władze w Warszawie i dlatego rozpoczęły śledztwo w sprawie domniemanego szpiegostwa.
Sędzia jest postacią tak dalece uczciwą, by nie rzec kryształową, że nie wywiózł z Polski żadnych tajnych czy choćby ważnych dokumentów. Sam przyznał, że dlatego, iż nie miał dostępu do dokumentacji NATO, zabrał natomiast zdjęcie mężczyzny „przypominającego” Donalda Tuska. Jest na nim osobnik w radzieckim mundurze wojskowym z rewolwerem i opatrzono je napisem w języku polskim „Agent Korniszon” oraz datą 22 kwietnia 1957 roku. W tym właśnie dniu urodził się Tusk.
Zakpił z Polaków i zasugerował tym samym, że powodem „histerii” ze strony polskich polityków i służb specjalnych nie jest realne zagrożenie ujawnieniem jakichkolwiek tajemnic, ale tak naprawdę „kilka prawdziwych słów wywołało w Polsce taką panikę”. Dlaczego? Czyżby Warszawa tak bardzo bała się, że „współpraca Polski i Białorusi powoduje jawny dyskomfort w Stanach Zjednoczonych, a zwłaszcza w Wielkiej Brytanii”? I czy to dlatego sugerowano Szmydtowi, by uciekł z ojczyzny do Anglii lub USA, czyli tam, gdzie (jak się domyślamy) nie byłby wcale bezpieczny, a na pewno wpadłby w ręce obcego wywiadu?
Zresztą grozi mu także i ten rodzimy. Jak sam wyznał, Polska zamierza wysłać za nim wynajętych zabójców i tylko człowiek o wielkim sercu i mądry polityk, jakim jest Łukaszenka, może go ochronić.
Co więcej, Szmydt poświęcił się w sposób wręcz niewiarygodny i już od trzech lat starał się ograniczać kontakty z dziećmi, które po rozwodzie zostały z byłą żoną, robiąc to „w trosce o ich bezpieczeństwo”. O byłej partnerce mówi przy tym wciąż „moja żona”, co może sugerować, że sam rozwód był fikcją, mającą zapewnić spokój najbliższym. Co na to żona numer dwa (także już była) – o tym prawnik milczy.
Ucieczka sędziego dysydenta z Polski ma swoje konsekwencje, jak donosi Sputnik. Pod wpływem tego wydarzenia premier Donald Tusk postanowił udać się na granicę z Białorusią, aby porozmawiać z funkcjonariuszami Straży Granicznej i wojskowymi, którzy jej pilnują. Być może po to, by kogoś zrugać, a może by uszczelnić przejście.
*
Narracja ta jest wodą na młyn rosyjskiej i białoruskiej propagandy, a stanowisko, jakie obejmował domniemany szpieg w systemie sądownictwa, dodatkowo uwiarygodnia jego opowieści. Można go sprawnie wykorzystać nie tylko jako źródło rzeczywistych informacji, ale i tych wyssanych z palca, ale za to stanowiących podwaliny antyzachodnich działań Kremla. Co istotne, Tomasz Szymdt nie jest pierwszym Polakiem, który uciekł na Białoruś, ale pierwszym o którym wiemy, że miał dostęp do newralgicznych informacji, o szczególnym znaczeniu dla Rosji. I dlatego media poświęcają mu tak wiele uwagi.
Tymczasem w 2022 roku Marcin Mikołajek, skazany w Polsce za działalność prorosyjską, występował w białoruskiej telewizji Biełrus1, gdzie przedstawiał się jako ofiara polskiego reżimu. Status uchodźcy uzyskał Paweł Jański, Polak mieszkający w Wielkiej Brytanii, z której zbiegł podobno po konflikcie z sąsiadem, a tak naprawdę po krytyce szkoły za „promocję LGBT”. Na kanale „Polacy w Białorusi” zajął się wychwalaniem Łukaszenki, a w wyjeździe pomógł mu Dzmitryj Bialakou, opiekun Emila Czeczki, polskiego dezertera, który zdaje się, że nie wytrzymał presji i popełnił samobójstwo. Albo ktoś go do tego kroku przekonał.
Z właściciela firmy na politologa przekwalifikował się na wschodzie Daniel Mikusek, który jesienią 2023 roku przekonywał, że w Polsce „raz kolejny wybory zostaną sfałszowane”. Z kolei w Radiu Białoruś Roland Dubowski, przeciwnik „rusofobii i putinofobii” apeluje, by „walczyć o pokój między naszymi ojczyznami, Polską i Białorusią, pokój między Słowianami, żeby przeciwstawić się wojnie”.
Karierę blogera robi Tomasz Gryguć, „Pan Nikt”. W 2009 roku był dyrektorem biura komunikacji korporacyjnej Orlenu, następnie działaczem ugrupowania Grzegorza Brauna. Teraz chce zbombardowania Kijowa bronią nuklearną i pisze, że „Otrzeźwiłoby to i wyrównałyby teren i przeszkodziłoby wielu graczom taka układanka, takie masowe uderzenie pociskami nuklearnymi na Ukrainę. Niestety można sobie tylko pomarzyć”.
Nieco mniej radykalna jest Agnieszka Piwar, niegdyś pisząca dla „Myśli Polskiej” (tej samej, w której publikował oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji i Chin Mateusz Piskorski) i „Sputnika Polska”, później dziennikarka białoruskiego portalu Belta. Nie stroni od wychwalania Kadyrowa czy tłumaczenia syryjskiego reżimu i miała okazję znaleźć się wśród członków misji obserwacyjnej podczas wyborów w Azerbejdżanie, zorganizowanej w 2020 roku przez Janusza N., aresztowanego w czerwcu 2021 roku pod zarzutem szpiegostwa.
W gronie osób związanych z Białorusią znajduje się też były polski poseł Krzysztof Tołwiński, niegdyś związany z PSL, Samoobroną, PiS, Kukiz15 i Konfederacją, później twórca prorosyjskiej i probiałoruskej Formacji Front. Co ciekawe, w wyborach w 2023 roku kandydował z listy Normalnego Kraju, opowiadającego się za „Rozwinięciem współpracy gospodarczej z regionem Europy Środkowo-Wschodniej, Chinami i innymi pokojowo nastawionymi państwami”. Polsce zarzucał prowadzenie „agresywnej polityki”, prowokowanie Białorusi i poddawanie się manipulacjom amerykańskich i brytyjskich służb specjalnych, które po klęsce Ukrainy wykorzystają kraj do walki z Rosją.
Lista ta mogłaby być znacznie dłuższa, ale Tomasza Szmydta zapewne najbardziej interesuje fakt, że poza Emilem Czeczką pozostali sympatycy Łukaszenki cieszą się dobrym zdrowiem. Daje to sędziemu nadzieję, że będzie mógł w spokoju żyć we wsi Drozdy, będącej historyczną dzielnicą północno-zachodniej części Mińska. Jest tam dziś ulokowana jedna z posiadłości Łukaszenki, a miejsce dawnych rezydencji ambasadorów, wysiedlonych w 1998 roku, zajęło około 150 domów dla wyższych urzędników i najbliższego otoczenia dyktatora. Obszar otacza betonowy płot z drutem kolczastym, a dostać się tam można jedynie przez punkt kontrolny.
Sam Łukaszenka zlecił organom ścigania zapewnienie bezpieczeństwa Szmydtowi i zapewne kierując się dobrą wolą umieścił go w tak dobrze strzeżonym obiekcie. Bo w to, że sędzia, dysydent, a dla Polaków szpieg pozostaje tam uwięziony, sam zainteresowany zapewne nie wierzy.
Agnieszka Sawicz
Tekst ukazał się w nr 10 (446) magazynu "Nowy Kurier Galicyjski", 31 maja – 12 czerwca 2024r. Link do oryginału.