Literacka nazwa, opłakane skutki

Niewolnica Petroniusza w Quo Vadis Sienkiewicza? Pochodzące z greckiego imię żeńskie Eunika w innym języku?

Literacka nazwa, opłakane skutki
Photo by Filiz Mehmed / Unsplash

Niewolnica Petroniusza w Quo Vadis Sienkiewicza? Pochodzące z greckiego imię żeńskie Eunika w innym języku? A może drugie imię córki Arnolda Schwarzeneggera? Nic z tego!

Szperając w Internecie, pod hasłem “Eunice” wyskakuje od razu groźne zjawisko pogodowe, co rozłożyło niemal pół Europy na łopatki. Niemniej, drogi czytelniku, napiszę trochę inaczej o tym orkanie niż w innych mediach: w sposób bardziej osobisty, bowiem przyszło mi 2 razy podróżować autem przez ten czas. Przy okazji, opowiem przygody Mikołajczan, oraz przewodniczki i kierowniczki wycieczek z Suwalszczyzny litewskiej, której przyszło z grupą podróżować do pięknych Mazur w tak niezwykłych okolicznościach.

Tornada lub huragany zazwyczaj noszą imiona żeńskie (choć i męskie zaczęły się pojawiać pod koniec lat 70. ub.w.). Mówi się że, aby nazwać poszczególne zjawiska pogodowe, meteorolodzy wybierają swoje ulubione imiona. Tak było i tym razem – w większości krajów wybrano imię pochodzenia greckiego, Eunice (odpowiednik polskiego Eunika), dobrze znany ludziom, którzy się wychowali w Polsce bowiem Quo Vadis Henryka Sienkiewicza jest obowiązkową lekturą w tamtejszych szkołach a jedna z głównych postaci nosi właśnie takie imię. Nie wiedzieć czemu, meteorolodzy niemieccy wybrali tureckie imię żeńskie Zeynep (być może ze względu na sporą mniejszość turecką w tym kraju), a ich duńscy koledzy zdecydowali się wybrać inne imię żeńskie – Nora.

W momencie, kiedy piszę te wiersze, orkan Eunice zdążył siać spustoszenie na wyspach brytyjskich, we Francji, w Beneluksie, w Europie Środkowej, w krajach bałtyckich i w Rosji. Na polsko-litewskim pograniczu, na drodze A7 Wyłkowyszki – Mariampol, zginęło młode małżeństwo, gdy na ich samochód spadło drzewo. Osierocili pięcioro dzieci, a ludzie zbierają pieniądze, aby im pomagać. Z kolei, u naszych sąsiadów z południa jak i w innych krajach, huragan także zebrał śmiertelne żniwo.

AKT 1: STUKILOMETROWY BASEN NA EKSPRESÓWCE

W tym kontekście, musiałem w sprawach osobistych jak i służbowych się wybrać do Polski. Najpierw wykorzystałem 16. lutego, by wybrać się do Warszawy na ekspresową podróż. Koszmar się zaczął podczas powrotu w tym dniu. Wiatr był bardzo silny, warunki pogodowe nie dopieszczały.

Jazda szlakiem Via Baltica po stronie polskiej, jak i litewskiej nie była taka trudna, bowiem w większości są to nowe drogi ekspresowe (polska S61) lub autostrady (litewska A5 na odcinku Mariampol – Maurucie). Znacznie gorzej było na zachodniej obwodnicy Kowna, jak i na ekspresówce Wilno-Kowno (A1). Obie drogi zostały tak zaniedbane przez lata (mimo rekonstrukcji tej ostatniej), że między koleinami, dziurami i kiepskim systemem odprowadzania wody z jezdni, utworzył się istny basen.

AKT 2: POWRÓT DO CZASÓW JASKINIOWYCH

W sobotę 19.lutego, z kolei, jadąc w kierunku Mazur, wybrałem nieco inną drogę niż zazwyczaj: skręciłem z Via Baltica w kierunku Lubowa, a potem w kierunku Rutki-Tartak po stronie polskiej, bo miałem dosyć jazdy za kolumną ciężarówek, a bardzo lubię jeździć poza głównymi szlakami, szczególnie po Suwalszczyźnie – nieważne po której stronie granicy. Szybko zrozumiałem, że to był błąd.

Wiatr zaczął wówczas wiać znacznie mocniej, niż wcześniej. Ilość drzew leżących przy drodze (niektóre świeżo usunięte i pocięte) była zatrważająca i nie pozostawiała wątpliwości co do (nie)bezpieczeństwa jazdy przez tereny leśne. Jazda przez Suwalski park krajobrazowy, zazwyczaj czystą przyjemnością, stała się walką o przeżycie, bowiem chciałem czym prędzej opuścić zalesioną strefę tegoż parku.

Gdy wjechałem na S61 Suwałki-Ełk, myślałem, że te ok. 50km będą bezstresowe. Jednakże, szybko się zorientowałem, że nie ma co nawet próbować przekroczyć dozwoloną prędkość (120km/h), bowiem po ominięciu każdego ekranu akustycznego, każdego TIR-a i każdego autokaru, gwałtowne podmuchy wiatru spychały moje auto w jedną lub w drugą stronę o co najmniej pół metra. Rzadko mi się zdarzyło aż tak się radować po opuszczeniu drogi szybkiego ruchu w trakcie podróży.

Gdy przejechałem przez Ełk i przez Orzysz, wszystko wyglądało normalnie (oczywiście, z wyjątkiem przewróconych drzew). Zdecydowałem się skręcić na Ryn – urocze miasteczko nad jeziorem, z zamkiem. Zdziwiłem się, że wszystko jest zamknięte, chociaż jest sobota. Z jeszcze większą niespodzianką się spotkałem w Mrągowie – restauracje w samym centrum, a nawet stacje paliw były nieczynne!

Wobec tego, zdecydowałem się dojechać do pobliskich Mikołajek – moje miejsce docelowe – bowiem miałem bardzo mało paliwa w baku i bałem się, że nie dojadę. Widok zapadającego zmroku bez świateł w budynkach wydawał się nieco post-apokaliptyczny. Dojechawszy do Mikołajek ok. 17:00 tamtejszego czasu (18:00 naszego), okazało się, że moi gospodarze nie mieli prądu od 13:00.

Na domiar złego, brak prądu spowodował awarię wodociągów, pozbawiając ludzi podstawowego środka higieny i przeżycia w postaci wody pitnej. Jedyny sklep otwarty (bo miał prąd…) w całych okolicach znajdował się w pobliskiej wsi Zelwągi. Inni Mikołajczanie jeździli aż do Orzysza po wodę w 5-litrowych baniakach aby móc ugasić pragnienie i się myć. Dom, w którym znajdywałem się, był podzielony na dwie części: prywatną i dla gości. W tej drugiej pojawiły się prąd i woda ok. 21:00. Pierwsza część nie odzyskała elektryczności ani wody bieżącej aż do mojego wyjazdu nazajutrz…

AKT 3: STRAŻAK, NUMER RATUNKOWY, WYJAZD Z GARAŻU, WEJŚCIE DO HOTELU

Miałem okazję porozmawiać z kilkoma osobami na temat tego, co się działo na miejscu. Pierwszą osobą był miejscowy strażak, którego spotkałem na stację paliw, na której cierpliwie czekałem aż wszystkie serwery się zresetują (okazało się później, że na marne). Opowiedział mi jak, od poprzedniego dnia pracował nonstop, wycinając drzewa i pomagając ludziom. Oznajmił mi, iż w całej swojej karierze strażackiej nigdy nie widział ani takiej wichury, ani braków w dostawie prądu i wody przez tak długi czas.

Potem porozmawiałem z Mateuszem, zamieszkałym w Olsztynie Mikołajczaninem który … posługuje się całkiem nieźle językiem litewskim, bowiem mieszkał 4 lata w Wilnie (o czym wspominał z notalgią)! Opowiedział mi, jak wyglądał jego wyjazd w kierunku domu rodzinnego: “Gdy zniknął prąd, skończyłem się pakować do wyjazdu. Wsiadłem do samochodu i … okazało się, że nie mogę wyjechać z garażu, bo brama była zamknięta a pilot był zbędny w takich okolicznościach. Błąkałem się razem z innymi sąsiadami po garażu, nie wiedząc co czynić. Niektórzy usiłowali dzwonić na numer alarmowy 112 – bezskutecznie [red.: później okazało się, że przez awarię]. Drudzy dzwonili do krewnych lub do elektryków. Jedna moja sąsiadka była przejęta, że za 15 minut odjedzie jej pociąg na drugi koniec Polski. Uspokajałem ją, bo usłyszałem w radiu, że wszystkie pociągi się spóźniają, niektóre nawet o 500 minut wg. komunikatów radiowych! Dopiero po ok. 40 minutach zdołaliśmy wszyscy wyjechać z tego garażu”

Ostatnią osobą, z którą rozmawiałem, była … litewska przewodniczka i kierowniczka wycieczek. Ku mojemu zdumieniu, w czasach COVID-owych nadal jeżdżą turyści, i to poza sezonem! Mikołajki nie są nieznajomym miejscem dla Svajonė*. Ona doskonale zna okolice, bowiem przez ostatnie lata niejednokrotnie woziła swoich wycieczkowiczów tamże, i czuje się na Mazurach jak w domu. Svajonė mieszka bardzo blisko linii granicznej z Polską. Gdy wyjeżdżała, była przekonana, że to będzie łatwa wycieczka “jak zwykle”. Nie zabrała ze sobą nawet powerbanku gdyż była przekonana, że telefon nie zdąży się rozładować dopóki uzyska dostęp do gniazda elektrycznego! Myliła się.

Gdy dojechała z grupą turystów do miejsca zakwaterowania** w Mikołajkach, okazało się, że jest bardzo ciemno. Bezradni i zdesperowani pracownicy ludzi nie wpuszczali do toalety, gdyż wody bieżącej nie było. Wejście do pokojów musiało się odbyć za pośrednictwem tradycyjnych kluczy, bowiem elektroniczne nie działały. Proszono gości, aby się nie zamykali dopóki nie powróci prąd bo istniało ryzyko, że nie będą mogli stamtąd wyjść. W międzyczasie, telefon komórkowy przewodniczki zdążył się doszczętnie rozładować, bez żadnej możliwości naładowania. Tak czy owak, mało prawdopodobne, by komórka jej się przydała w takich okolicznościach: u większości ludzi sieć komórkowa nie działała. A Ci, którzy zdołali złapać chwilowo słabiutki sygnał sieci komórkowej nie mogli posługiwać się Internetem, ani zadzwonić, gdyż zasięg znikał w mgnieniu oka.

Gdy stało się jasne, że nie wiadomo kiedy będzie prąd, Svajonė zdecydowała się zawrócić na Litwę. W związku z tym, iż to sytuacja siły wyższej, zbyt wcześnie, żeby powiedzieć, kto komu w takim układzie zapłaci.

* imię i nazwisko tylko do wiadomości redakcji
** nazwa i typ miejsca zakwaterowania tylko do wiadomości redakcji.