Sébastien Loeb zasypia za kierownicą
Kijem w mrowisko
Słowa rodzimego, 9-krotnego rajdowego mistrza świata odbiły się szerokim echem, i dolały (nawet nie oliwy lecz) benzyny do ognia do polemiki dot.polityki Francji ds. bezpieczeństwa drogowego. Alzatczyk Sébastien Loeb bardzo otwarcie powiedział to, co wielu kierowców (zwykłych bądź wyścigowych) mówi: zbyt powolna jazda autostradą lub drogą ekspresową, z racji monotonii, może się skończyć tragicznie w wyniku zaśnięcia za kierownicą. A jego słowa brzmią dokładniej
"Jadąc 110km/h za kierownicą, jestem bardziej niebezpieczny niż jadąc 180km/h, ponieważ mam tendencję do zasypiania"
"110" we Francji jak coroczny haracz od posiadania aut na Litwie.
U nas na Litwie, politycy testują cierpliwość mieszkańców powracającą co jakiś czas debatą nad absurdalnym corocznym podatkiem od zanieczyszczenia. Ten miałby być obliczony tylko dlatego, że się posiada auto. Oczywiście celowo pomijając fakt, iż całkiem niemało krajów UE bez tego podatku dobrze sobie daje rady, i że taka dodatkowa danina (niezależnie od tego, czy została wymyślona w imieniu ekologii czy nie) wcale nie gwarantuje, że pieniądze rzeczywiście trafią, tam gdzie powinny. Można mnożyć przykłady z naszego stosunkowo bliskiego podwórka. Łotwa, Włochy, Belgia, gdzie takie "haracze" są wysokie, wcale nie są modelami dobrego zarządzania infrastrukturą drogową ani odnową parku samochodowego, wręcz przeciwnie.
Z kolei, we Francji taką powracającą debata, którą politycy testują cierpliwość obywateli, to kwestia ewentualnego obniżenia ograniczeń prędkości na autostradzie do 110km/h zamiast obecnych 130km/h. I to także w imieniu źle pojętej ekologii. Rzecz jasna, celowo pomijają fakt iż tendencja jest raczej odwrotna, bo w wielu krajach europejskich albo debatują nad podniesieniem ograniczeń (Belgia, Wielka Brytania, Austria, Włochy, Hiszpania), albo je podnieśli przez ostatnie lata (Luksemburg, Dania, Szwecja, Polska, Bułgaria, Irlandia, Rumunia, Serbia). Jedyne kraje, które obniżyły niektóre ograniczenia prędkości, to Holandia, Belgia i Francja, i to nie w wyniku konrektnych danych dot. bezpieczeństwa lecz dla ideologii. A, byłbym zapomniał: Niemcy, które są znacznie gęściej zabudowane niż Francja, jakoś dają radę obniżyć emisji spalin ze swoimi autostradami bez ograniczeń prędkości.
Jak ewoluowała polityka drogowo-radarowa Francji?
Nastawiona na wyniki finansowe represyjna polityka drogowa Francji, na którą zdają się wzorować włodarze Litwy, wcale nie jest taka efektywna jak się wydaje na pierwszy rzut oka.
Ojcem ostrej represji kierowców we Francji jest Jean-Claude Gayssot (Partia Komunistyczna), minister transportu w latach 1997-2002. Zaczął od stworzenia prawnego pojęcia przestępstwa za przekroczenie ograniczenia prędkości o 50km/h lub więcej. Ówczesny kontekst był zgoła inny: ponad 8.000 ludzi co roku ginęło na drogach francuskich (dziś ok 3.500), jeśli kogoś radar złapał lub kontrolowano pod kątem trzeźwości to po prostu mu się źle trafiło.
Przez następne lata kolejne rządy, niezależnie od partii politycznej, wymyślały kolejne sposoby na łupienie własnych obywateli. Najpierw w imieniu bezpieczeństwa drogowego (rzeczywiście na początku dobry pretekst), stopniowo zamieniając pretekst na ekologię, gdy ludzie zaczęli dostrzegać że wcale nie chodzi o bezpieczeństwo. Przez wiele lat zaobserwowano tendencję spadkową ilości wypadków śmiertelnych na wszystkich drogach ... poza autostradami, na których ludzie częściej zasypiali za kierownicą. Potem, do poprawy statystyk przyczynił się postęp w bezpieczeństwie aut (wystarczy się wgłębić w wyniki crash-testów coraz nowszych modeli).
Najgorzej francuscy kierowcy wspominają lata 2005-2011, kiedy praktycznie na każdej autostrady czekał patrol i karał za przekroczenie o 6-7 km/h na pustej autostradzie, nawet w nocy.
Przy okazji należy nadmienić, że z racji transferu odpowiedzialności za drogi z poziomu krajowego (rządowego) do poziomu regionalnego, mimo to iż wpływy z mandatów lawinowo wzrosły, stan dróg z bardzo dobrego robił się coraz gorszy.
Loeb jako adwokat zwykłego Francuza?
Trudno nie przyznawać zwykłym Francuzom rację. Radary (stałe lub nie) są postawione zazwyczaj tak, by się opłacało finansom państwa (a nie, tak jak w Niemczech, tam gdzie rzeczywiście jest niebezpiecznie). Na domiar złego, przez kilka lat obniżono ograniczenia prędkości poza autostradami i drogami ekspresowymi z 90km/h do kompletnie nieinstynktowych 80km/h. Bezpieczeństwo się nie poprawiło (wbrew przeciwnie), ale wpływy do budżetu państwa jak najbardziej. Zaczęto wypuszczać nie tylko nieoznakowane radiowozy policji czy żandarmerii, lecz także ... samochody firm prywatnych z radarami!
Wiele źródeł internetowych jest kompletnie zdezorientowanych, i widzi w powstaniu "żółtych kamizelek" różne rzeczy: spisek komunistów (których we Francji jest niemało), spisek Rosji itp. Muszę powiedzieć, że byłem świadkiem ich powstania i wcale nie jest tak jak to piszą, że ruch ten (bez struktury ani liderów!) powstał w październiku-listopadzie 2018r. Już pod koniec 2017r. obserwowałem zalążek powstawania tego ruchu. Politycy u władzy, przez lata bardziej kreatywni w łupieniu obywateli zamiast w pomaganiu im, stworzyli istną bombę społeczną z opóźnionym zapłonem.
Rządzący byli o tyle zdezorientowani, że w przeciwieństwie do wiecznie strajkujących urzędników, kolejarzy, TIR-owców czy związków zawodowych o (nie)lekkim zabarwieniu czerwonym, nie było tak naprawdę z kim rozmawiać i kogo poklepywać po plecach.
Niestety, to prawdopodobnie ww. brak liderów ośmielił Macrona. Ten nakazał strzelać do pokojowo manifestujących (niekiedy kobiety, dzieci i emeryci!) zabronionymi przez wszelkie konwencje gumowymi kulkami zwanymi flashball. Kilkanaście osób straciło oko. Znany bokser Christophe Dettinger został zamknięty za rzekomy napad na funkcjonariuszy policji. Okazało się, że ... on bronił kobietę, którą w tym momencie "odważnie" bili stróże prawa! Sąd nawet nakazał zamknięcie zbiórki Leetchi, otwartą dla niego. Wyciekły także filmiki z Facebooka pokazujący, jak ... policjanci ze specialnych oddziałów prewencji (CRS) ... wchodzą do radiowozów, przebierają się za manifestantów w żółtych kamizelkach, i wzorem zwykłych bandytów zajmują się niszczeniem cudzego mienia. Po czym powróciwszy do swoich strojów CRS (z kaskami, pałkami itp.) zajmowali się pałowaniem manifestantów. Retoryka mediów mainstreamowych zupełnie się nie zgadzała z tym, co zwykły Internauta mógł oglądać na żywo na tych manifestacjach. Być może to właśnie wówczas rozwód między francuską opinią publiczną a tzw.mediami tradycyjnymi został skonsumowany. Tym bardziej, że rosyjska propaganda podstępnie wykorzystywała słabości systemu francuskiego.
Mimo fiaska tej kilkumiesięcznej rewolty, rząd musiał jednak pójść na pewne ustępstwa i przydzielił regionom prawa, do dysponowania własną polityką drogową poza autostradami. Ilość departamentów lub regionów powracających do starego ograniczenia 90km/h na drogach jednojezdniowych poza obszarem zabudowanym cały czas rośnie.
Choć już mija 5 lat od powstawania "żółtych kamizelek", a regularne zniszczenia przydrożnych radarów nie ustają. W ostatnim tygodniu zdecydowano się zrezygnować z odjęcia punktów z praw jazdy za małe przekroczenia prędkości do 20km/h (we Francji nie ma punktów karnych. Za to, prawo jazdy mające komplet punktów posiada ich 12. Przy pustym stanie punktów osoba traci prawko). Z mandatów, oczywiście, nie zrezygnowano.
Ale czy Loeb ma jednak rację? On pochodzi z Alzacji, a stamtąd blisko do ...
Wracając do słów 9-krotnego mistrza świata WRC, naprawdę trudno Loebowi nie przyznać racji. Szczerze, nawet jadąc zimą po autostradach litewskich, w momentach kiedy na nich nie ma ani śniegu ani lodu, ograniczenie do 110km/h działa usypiająco. Co gorsza, tworzy się różnicę między kierowcami jadącymi przepisowo a kierowcami jadącymi na instynkt. Na podstawie takiej obserwacji, Dania podniosła kilka lat temu ograniczenia prędkości na autostradach (od 110 do 130km/h), lecz także na drogach jednojezdniowych (od 80 do 90km/h) niezależnie od pory roku.
Zdarzyło mi się niejednokrotnie kursować za kierownicą między Francją a Polską/Litwą. Najlepiej, oczywiście, w Niemczech się jeździ bo zasady są bardzo proste i czytelne: większość autostrad nie ma ograniczeń prędkości. Prędkość 130km/h, widniejąca na niebieskim tle przy każdym wjeździe do Niemiec, jest jedynie zalecana (Richtgeschwindigkeit).
To wcale nie jest tak, że każdy kierowca jadący tamtędy jedzie "ile fabryka dała". I to z kilku powodów.
Pierwszym jest fakt, iż paliwo jest drogie, a Niemcy do narodów rozrzutnych nie należą i nie każdy Niemiec jest miłośnikiem szybkiej jazdy.
Drugim jest fakt, że jak się ma taką możliwość na codzień, to przeciętny niemiecki kierowca to traktuje jak coś dostępnego w każdej chwili, więc niespecjalnie się kwapi do jazdy prędkościami nielegalnymi w innych krajach UE. To jest podobne zjawisko jak ktoś, który przy wieży Eiffla lub w Hollywood wyrastał: jak coś jest cały czas dostępne to ludzie obojętnieją.
Po trzecie, zalecana jest także ostrożność i ograniczone zaufanie: powyżej prędkości zalecanej, ubezpieczenie może odmówić wypłacenia odszkodowań w razie wypadku. Za nieprzepisowe wyprzedzanie na autostradzie są karani zarówno wyprzedzający, jak i wyprzedzany.
A po czwarte... warunki pogodowe bywają zmienne, a z racji gęstego zabudowania i pozycji geograficznej w środkowej Europie, ilość pojazdów na niemieckich autostradach jest jednak znacznie większa niż we Francji, w Polsce czy na Litwie.
Ostatnim powodem jest taki, że odcinki bez ograniczeń prędkości nie zawsze są dostatecznie długie, by się porządnie rozpędzić: roboty drogowe są częstym widokiem na autostradach niemieckich.
Czy nie można by było i u nas...
Aż dziw bierze, że w takich krajach jak Litwa, Polska czy Francja nie ma choćby kilka kilometrów autostrad bez ograniczeń prędkości. Na ww. trasie, największym koszmarem jest jazda przez Belgię (120km/h, autostrady pełne dziurami i naszpikowane odcinkowymi pomiarami prędkości - szczególnie w Walonii) czy Holandię (100km/h między 6:00 a 19:00, 130km/h między 19:00 a 6:00 w imieniu "ekologii"). Te 2 kraje działają usypiająco na kierowców.
A wystarczyłoby określić prawnie, jakie są parametry optymalne, by dany odcinek był bez ograniczeń oraz zamontować interaktywny system dający możliwość tymczasowego ograniczenia prędkości w razie potrzeby (zator, wypadek, roboty drogowe, złe warunki pogodowe...), a radary postawić tam gdzie są rzeczywiście potrzebne dla bezpieczeństwa kierowców, pieszych, rowerzystów itp. Ww.kraje, podobnie jak wiele innych (Włochy, Chorwacja, Hiszpania, Rumunia, Portugalia...) mają co najmniej kilka odcinków, które nadawałyby się do zwolnienia z ograniczeń prędkości.
Rzecz jasna, system szkolenia kierowców też należałoby głęboko zreformować, i całkowicie przestawić rolę policjantów drogowych ze zwykłych operatorów popularnych na Litwie radarów na statywie do obserwatorów niebezpiecznych zachowań kierowców. Do takowych należą także siedzenie na lewym pasie bez potrzeby (niezgodne z przepisami i wywołujące agresję drogową), jazda ze światłami przeciwmgielnymi gdy mgły brak. No i oczywiście zmienić drastycznie podejście drogowców do oznakowania poziomego i pionowego, który bywa bardzo anarchiczny, zbyt późny lub nieistniejący.
Niestety, w chwili obecnej, nikt na Litwie się nie kwapi do tak głębokiej reformy. Zamiast wzorować się na tym, co na zachodzie robi się najlepiej; wzorujemy się na tym co się robi najgorzej nie tylko na zachodzie, ale i na wschodzie naszego kontynentu.