Smutna rocznica, lecz z nadziejami

Rok temu wszyscy obudziliśmy się z niedowierzaniem, czytając wiadomości lub słuchając ich w radiu lub telewizji. Jestem przekonany, że każdy z nas pamięta, gdzie był i co robił, kiedy to się stało (nie wspominając oczywiście o moich ukraińskich przyjaciołach, którzy byli na miejscu...).

Na tym etapie większość z nas była przekonana, że reżim Kremla zdobędzie Kijów w ciągu maksymalnie 72 godzin. Po raz kolejny kraje Europy Środkowej i kraje bałtyckie głośno protestowałyby, podczas gdy Zachód negocjowałby kolejny zgniły kompromis z Putlerem. Czując się w tym momencie pewien, że Zachód nie zrobi z tym nic poza zwykłymi dyplomatycznymi bełkotami i marginalnymi sankcjami, w końcu zacząłby atakować kraje wschodniej flanki NATO.

Na szczęście tak się nie stało. Kijów nie upadł, prezydent Zełenski nie uciekł i chociaż Ukraina jest nadal częściowo okupowana, odzyskała znaczną część swojego terytorium. Zachód (szerzej mówiąc) wreszcie zaczął Ukrainie pomagać i sankcjonować agresora. Największym przegranym na tę chwilę jest chyba Białoruś, której naród nigdy nie chciał tej wojny, ale której dyktator nie wydaje się nawet wstydzić, że jest zdrajcą swojego narodu.
Zdecydowana większość ludzi, którzy uciekli z kraju, nie musiała się wybrać bardzo daleko: Polska i inne kraje wschodniej flanki (Rumunia, Litwa, Słowacja itp.) zabierając do swoich domów imponującą liczbę Ukraińców (podobnie jak niektórzy moi przyjaciele, których nie wymienię tutaj tylko dlatego, że wolą pozostać anonimowi) pomogli im poczuć się jak w domu, mimo że ich życie legło w gruzach.

Czy jednak zrobiliśmy wystarczająco dużo, aby ten bezsensowny rozlew krwi jak najszybciej się skończył? Niektóre kraje wydają się nie chcieć zrozumieć, że powrót do normalności z tak krwiożerczym reżimem jak Kreml byłby samobójstwem, a mimo to powstrzymują się od zbytniej pomocy Ukrainie. Inni boją się rosyjskiej energetyki jądrowej, przekonani, że z takim krajem nie da się wygrać.

Ale chwileczkę, chwileczkę: przecież kilka krajów (w tym sama Rosja, ale także Stany Zjednoczone itp.) przegrało różne wojny lub konflikty pomimo posiadania bomby atomowej. Tego rodzaju szantażu ze strony Kremla nie należy traktować przesadnie poważnie.

Jedno jest pewne: nie możemy pozwolić, by Putler wygrał, jeśli naprawdę chcemy trwałego pokoju w Europie, Azji Środkowej i na Kaukazie. Apetyt kremlowskich polityków na terytoria i tak nigdy nie zostałby zaspokojony, nawet gdyby (nie daj Boże!) mieli w swoich rękach 100% świata. Jak temu zapobiegniemy i jak długo to potrwa? Czas pokaże. Boże nam dopomóż! Chwała Ukrainie i jej bohaterom!